Day
570th-582nd
[25
Sep 2010] ::MIEJSCE
NA REKLAMĘ ::
(…)
(…)
Byłoby
nadużyciem opowiadać, że jest z Dyni Amelia Earhart.
Nie
jest.
Dynia-Panna
Kluszczanka-Fräulein Knuddeln jest za to mistrzynią intrygi i
suspensu.
Kto
nie biegł z Dynią w wyciągniętych ramionach do toalety na pięć
minut przed odlotem (jak okazało się po wyjściu z toalety –
dramatycznie opóźnionym), kto w trakcie lotu nie wionął subtelnym
zapachem Eau
de Niemowlęcy Wymiot (niemowlęcy
wymiot również pięć minut przed odlotem),
kto
nie głowił się podczas lądowania, czy Dyni właśnie eksploduje
głowa, czy tylko ma ochotę walnąć kupę, kto nie podawał
paszportów stopą, gdyż wszystkimi rękami pacyfikował wierzgające
dziecko, a na plecach miał całą Republikę Federalną Niemiec
spakowaną w plecak, komu nie uspokajali dziecka przedstawiciele
wszystkich dostępnych ras śpiewając kołysanki lub pieśni o
obscenicznej treści (trudno powiedzieć w przypadku języków
orientalnych), obok kogo nie siedział uprzejmy Włoch, który w
końcu nie zdzierżył i owinął sobie głowę szalikiem w celu
akustycznego odseparowania się od Dyni (a w rękach trzymał
butelkę, której zatyczka jako żywo przypominała granat) i kogo
mentalnie nie zlinczowało trzystu współpasażerów nie pragnących
zapewne niczego innego jak paracetamolu na Kopfschmerz wywołany
Dyniowym rykiem – ten, cóż powiedzieć, życia nie zna.
(Jak
to możlliwe, pytam, że gdy Angelina wysiada z samolotu z tuzinem
dzieciątek to wygląda, jakby właśnie wyszła od fryzjera, a gdy
ja wysiadam z jedną niewielką Dynią – to jestem wymięta i
wygnieciona jakbym wkręciła się w śmigło.)
Wróciłyśmy.
Opite
reslingiem.
Wypełnione
teutońskim nabiałem, sernikiem z rokitnika zwyczajnego i trioladą
Milki.
Obdarowane
nad przyzwoitość i nadpsute powodzeniem.
(Wuju
G., Gregor Keineanung czeka na przesiedlenie w obozie dla uchodźców.)
Wysycone
mową ojcowskich przodków (schmatz,
schmatz, träume gut mein schatz
tudzież fuss
hacke spitze fuss hacke spitze der Hicks muss weg).
Ucieszone
nowymi odcinkami Da
kommt Kalle.
Nasączone
eukaliptusowym olejkiem w przydomowej saunie – najnowszym gadżecie
Frau Norweskoleśnej.
(Eukaliptus
via mleczne posiłki uczynił Dynię spolegliwym misiem koala.)
Nawąchane
prawdziwym lasem i morskim jodem.
Z
czterdziestoma kilogramami bagażu (głównie paczkami lukrecji).
Oraz
z katarem.
(…
gdyż doprawdy, kontynentalna skłonność do utrzymywania w
pomieszczeniach temperatur bliskich powierzchni Wenus wychodzi nam
nosem. Halo,
halo, świecie po tamtej stronie kanału, my tu w naszych domach ze
sklejki i papieru synchronizujemy temperaturę wnętrz z tą za
drzwiami. Dzięki czemu unikamy wstrzasów termicznych.)
Podróże
kształcą.
Dynia
tak dziwiła się światu, że od tego zdziwienia zaczęła sypiać w
lewą stronę.
Oglądanie
świata tak pochłonęło Dynię, iż byłam bliska zarzucania na
turystyczne łoże Dyni chustki.
Jak
na klatkę z papugą.
(Z
tej przyczyny warto było przeczołgać się przez to doświadczenie
i wbrew rozsądkowi zapewne je wkrótce powtórzyć.)
I
oto Dynia nagle ma cztery miesiące.
Rozpromienia
się na widok innych homo
sapiens.
Zadziwia
swoim skupieniem i koncentracją.
Jest
niezmiennie doskonała.
(…)
©kaczka