Day 522nd
[30 Nov 2008] ::MIEJSCE NA REKLAMĘ::
(…)
Dzień w letargu.
Letrag wywołany zarazą.
Zaraza wyżarła mi nos od środka.
Zamiast eksplozji kataru, implozja?
Nos ani zadrzeć, ani nawet zmarszczyć?
Wąchanie boli.
Wegetacja w piernatach.
Leżę. Jeszcze wczoraj mówiłam, że ależ… przecież… ja nigdy nie choruję, okaz zdrowia, klub Morsa, dziś tadam, nos w strzępach, bezmyślnie patrzę w telewizor, percepcja zero, nie ożywiłaby mnie bezpośrednia transmisja z zakończenia świata.
Na pociechę paczka niedźwiedzi Bamse.
Gardłu zaraza oszczędzona.
Niedźwiedzie Bamse.
Tradycyjna norweska, mlecznoczekoladowa mieszanka wedlowska.
Tak dla mnie oczywista, jak dla Norweskiego puszka salmiaku.
(Czerwona torba, Norweski! Czerwona! Tylko w czerwonej są i skumbamser, i galaretki, i minipastylki i toffi i chrupki!)
Idealna. Żadnych zapychaczy z perfumowanej owocowej masy jak w puszkach Quality Street lub Roses.
Każdy jeden element przyjemnie jadalny.
Odpada problem z cukierkami pierwszego i drugiego sortu i z rozczarowaniem, gdy zostają wyłącznie te ostatnie.
(Komu zostało pół paczki Wiedeńskich, ten wie.)
Leżę, ciamkam, w telewizorze przesuwają się obrazy, których złożoną fabułę i tak przesypiam.
Han Solo, Simpsonowie, Hercules Poirot, Tobey Maguire, głód w Afryce, misie Panda, rycerze Króla Artura, prognoza pogody, faza REM.
Niestrawna papka.
Ożywam po zmroku.
A zmrok tu na szczęście zapada dość wcześnie.
(…)
Z immunologią własnej duszy również nie najlepiej.
Nie na moje siły udawać, że nie słyszę nieustannej przypowieści o tym, kto odziedziczy tron i królestwo.
Bez finezji i bez alegorii.
Casus Angeliny nie przejdzie, nie będzie w tym domu Etiopki, Chinki, Sahary, Gobi, ani Patagonii. Przynajmniej dla potrzeb tronu i korony. Nie będzie.
Dziedzic liczy się jedynie wyprodukowany z gamet ze stemplem i rodowodem.
Też mi motywacja.
Fakt, że nie protestuję, wcale nie zamyka tu sprawy.
Wręcz przeciwnie.
Cudze oczekiwania skutecznie wypełniają powietrze, którym oddycham i robi się nieprzyjemnie, wstrętnie duszno.
Tak musi czuć się ryba wyjęta z wody.
Choć, jak wiadomo, woda to nie ten żywioł, z którym umawiam się na plotki.
(…)
– Zjadłam wszystkie. – mówię i utylizuję puste opakowanie niedźwiedzi.
– Całą paczkę??? – dziwi się Norweski – Przecież miały służyć jako adwentowy kalendarz!
Nie widzę problemu.
Boże Narodzenie może nastąpić jutro.
©kaczka